dRaiser Knecht
Dołączył: 26 Cze 2006 Posty: 28 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Black Citadel
|
Wysłany: Wto 18:09, 27 Cze 2006 Temat postu: Łowca i ofiara [Przygody Wampira Vadisaara] |
|
|
Splunięcie
Vadisaar obudził się, czując koszmarny ból w gardle. Złapał się za szyję. Nie mógł oddychać, na szczęscie nie było mu to do niczego potrzebne. Spróbował splunąć - nie udało się. Zaklął ochryple. Rozejrzał się po swoim najbliższym otoczeniu. Leżał na kupie śmieci wsród czerni nocy. Wstał ciężko. Głód narastał.
Nie szukał długo, zauważył kilku ludzi usiłujących włamać się do pobliskiego magazynu. Przyjrzał się im uważnie.
Dwóch mężczyzn, silne byczki, bez strachu wyłamywało drzwi. Bez emocji. Profesjonaliści... Vadisaar skrzywił się. Krew pozbawionych emocji ludzi nie była zbyt smaczna. Napiłby się jej może w ostateczności, ale ta na razie mu nie groziła. Rozejrzał się więc dalej.
Młoda kobiera, wyraźnie przestraszona tym, co robiła. Drżała, a jej krew biła, kierowana szybkimi skurcami serca.
Vadisaar oblizał wargi, po czym powoli ruszył.
Po krótkiej chwii usłyszał wściekłe krzyki złodzieji, biegnących w jego kierunku. Skoncentrował się i poczuł, jak wargi pękają pod wpływem wydłużającyh się kłów, podobnie jak paznokcie przekształcające się w szpony.
Bandziory rzuciły się na niego, wymachując łomami. Dziwne - jak na profesjonalistów, używali beznadziejnej broni. Vadisaar, wyraźnie rozczarowany, szybkim ruchem wyrwał serce pierwszemu. Długi wrzasnął na ten widok, ale nie wrzeszczał długo - wampir oderwał mu głowę od tułowia.
Kobieta przypatrywała się efektom rzezi z szeroko otwartymi oczami, nie będąc w stanie ze strachu uciekać. Vadisaar, nie spiesząc się, ruszył w jej kierunku. Gdy stał tuż przy niej, jakby ocknęła się i niemrawo zaczęła uciekać. Ale wampir spojrzał jej tylko w oczy, a już padała na ziemię. Na Urok nie ma mocnych. Vadisaar podtrzymał padającą kobietę, po czym odsunął włosy z jej szyji. Dotknął pulsującej tętnicy, po czym westchnął i zaczął łapczywie pić krew.
Przed śmiercią dziewczyna zdołała jeszcze przedrzeć przez moc Uroku cichy jęk. Był to ostatni dźwięk, jaki wydała.
Vadisaar nie czuł już Głodu. Potarł się po szyji, odetchnął głęboko. Po chwili zaś splunął gęstą, obfitą czerwienią na chodnik.
Nie ma to jak świeża krew.
Łowca i ofiara
Obudził go znienawidzony dźwięk telefonu. Zaklął siarczyście, ale dzwonek nie ustępował, więc zniechęconym ruchem sięgnął po słuchawkę. Usłyszał głos przełożonego.
- Martin? Snail Street 23, przyjeżdżaj szybko. Ostrzegam, nieprzyjemny widok... Pospiesz się, bądź, zanim znajdą to gliny...
- Dobra... - w umyśle lekarza walczyła chęć snu i chęć posiadania roboty.
Po kilku sekundach ta druga wygrała, więc niechętnie ubrał się i ruszył do samochodu.
Jechał krótko, ale i tak prawie zasnął przed kierownicą. Wybudził go dziwny odgłos, jakby skrzek nietoperza. Martin nie myślał o tym, bo nie miał czasu - był już na Snail Street. Wysiadł z auta, poprawił plakietkę WAL i zobaczył brudny zaułek przy numerze 23. Wszedł weń szybkim krokiem.
Po jednym bardzo krótkim rzucie oka zwymiotował. Gdyby nie lekarska odporność na krwawe widoki, pewnie by zemdlał. Wytarł jednak czoło i spojrzał jeszcze raz.
Widok był iście koszmarny.
Na stercie kartonów leżały okrutnie okaleczone zwłoki człowieka, a wokół nich wszystko zalane bylo gęstą krwią. Trup miał posiekaną czymś ostrym twarz, pozbawione palców dłonie i totalnie zmasakrowane, porozrywane na drobne kawałki mięsa z kośćmi, nogi i ręce. Ale największe wrażenie budził brzuch zmarłego, bowiem właściwie go nie było.
Narządów wewnętrznych nie dało się zidentyfikować, poza sercem, które leżało obok ciała, przebite na wylot srebrnym krucyfiksem.
Lekarz odszedł od zwłok, przeraźliwie blady, po czym wyciągnął telefon komórkowy.
- Nareszcie - usłyszał zniecierpliwiony głos, nim zdołał choćby wysapać "halo".
- Tak... Totalna rzeź... Masakra...
- Nie, nie. Mówię o zębach. Obejrzyj jego zęby.
Zaskoczony Martin niechętnie wrócił do zaułka i nachylił się nad zewłokiem, spoglądając na zniszczoną twarz. Spojrzał na szczękę i domyślił się, o co chodziło jego szefowi. Połowa zębów była zmiażdżona, ale dało się zauważyć, że trójki były znacznie dłuższe od reszty i bardzo ostre.
Podniósł rękę z telefonem do policzka.
- Co to ma znaczyć? Wampir, czy co?
- Nie wiem, cholera, ale sam przyznasz, że wygląda to cokolwiek interesująco, pamiętając samą sprawę rozpieprzonego menela w slumsach z krzyżem w sercu. Musimy to zbadać, nim ktokolwiek to znajdzie. Wyślemy transporterkę, ale... ułóż to jakoś w kupę, co? I jakby pojawiły się gliny, trzymaj pieczę nad ciałem. OK, czekaj tam.
Lekarz schował komórkę do kieszeni. Był przerażony całym zajściem, miał ochotę na powrót do łóżka. Ale podszedł do ciała, założył gumowe rękawiczki, zebrał wszystko, starając się nie zastanawiać, co może być czym ( czy może raczej co może być kawałkiem czego ) i wrzucił wszystko do rozprutego brzucha. Po tej czynności odetchnął z ulgą, wyszedł z zaułka i stanął, wsparwszy się o swoje auto.
Czekał około 5 minut, ale wydawało mu się to conajmniej godziną. W końcu podjechało coś podobnego do karetki i wyszło z niego dwóch osiłków z wiszącymi plakietkami WAL-u na piersiach.
- Gdzie jest? - zapytał jeden z nich bez wstępów. Martin wskazał kciukiem za sibie, a osiłki pospiesznie weszli do zaułka.
- Ejże, doktorze - usłyszał głos - wyjmij no pan ten krzyżyk z serca.
Najwyraźniej tym tępakom widok nic nie robił.
Lekarz, chcąc to jak najszybciej skończyć, podszedł do zwłok i wyjął srebro z organu. Osiłki już mieli nakładać ciało na nosze, gdy usta trupa poruszyły się.
Wszyscy trzej z przerażeniem spojrzeli na twarz zmarłego.
- Tll - wydał głos, a lekarz zauważył, jak w niewiadomy sposób tkanki się zrastają. Stał oszołomiony, a gdy odbudowały się płuca, "umarły" powiedział już wyraźnie:
- Tellon...
Osiłki znieruchomiały, gdy coraz szybciej regenerujące się ciało, kołysząc się, wstało.
Martin rozszerzył oczy - palce odtworzyły się z długimi, czarnymi szponami.
- Tellon! S***nu!!! - wrzasnął nieumarły. Sapał groźnie, ale najwyraźniej nie zauważył jeszcze obecności lekarza i dwóch osiłków, którzy zerwali się z ziemi i usiłowali poruszyć zdrętwiałymi ze strachu kończynami.
Wtem do końca odtworzyła się twarz ożywionego i ten otworzył oczy. Były białe, Martin ledwo rozróźnił blade źrenice. Nieumarły rozejrzał się po swoich "gościach" i począł mówić do siebie:
- Tellon... łowca... pokonał mnie... - tu złożył dłonie w pięści - muszę... uzupełnić... krew...
Podczas gdy to mówił, jeden z osiłków odzyskał wreszcie władzę w ciele. Odwrócił się i z wrzaskiem zaczął biec, ale ożywieniec niezauważalnym dla ludzkiego oka skokiem dobrał się do jego szyji. Wbił się w nią kłami i pił zapalczywie. Pił długo, nie pozwalając uronić się ani kropelce.
Po skończonym "posiłku" równie szybkim ruchem dorwał drugiego osiłka, nie mogącego wciąż się ruszyć ze zgrozy.
Gdy i ten został oczyszczony z hemoglobiny, potwór spojrzał na lekarza. Ten dostrzegł, że źrenice święcą się teraz czerwienią, bardzo nasyconą.
- Muszę... uzupełnić... krew... - wysapał wampir, jakby na usprawiedliwienie, i wessał się w szyję Martina. Lekarz ledwo poczuł ból, ożywieniec momentalnie pobawił go koniecznej do życia krwi.
Gdy ta całkiem się skoczyła, potwór zaryczał z bólem.
- Tellon... Gnojku... udało ci się... - dyszał - pokonać... MNIE!
Urwał i szaleńczo porozrywał pazurami ciała, ale nic nie trysnęło czerwienią.
- Ani kropli...
Opętańczym wzrokiem zerknął na stertę śmieci, pokrytą zakrzepłą krwią.
- Nie do wypi...cia...
Zaryczał znów i wybiegł z zaułka. Bardzo szybko, bo musiał uzupełnić krew, by być w pełni sił. W pełni sił...
Do zemsty.
Łowca i ofiara: Początek
Smak krwi jest niesamowity.
Wiele przeżyć smakowych szybko traci swoją wyjątkowość, ale z krwią tak nie jest. Cudowny posmak hemoglobiny zawsze uderza pijącego niczym młot, wprowadza w stan euforii.
Z tego założenia na pewno wychodził Vadisaar, wysysając krew ze sprzedawczyni, pracującej w spożywczaku na Snail Street po godzinach. Ssał zaciekle, z nieustającą radością chwili, pomimo że czynność tę wykonywał po raz niewiadomo który. Nigdy nie czuł podczas picia rutyny czyznużenia. Smaczku dodawało to, że bez hemoglobiny w ustach nie mógł żyć - więc po wieki wieków będzie ją pił.
Vadisaar wyssał ostatnie krople ukochanej substancji, po czym odrzucił blady zewłok na ladę. Rozsiadł się w fotelu kasjera czekając, aż przepełniające go uczucie szczęscia odejdzie, aby mógł zapaś w letarg. nie musiał odpoczywać, ale lubił sypiać; lubił, gdy jego umysł błądził po korytarzach marzeń, zwykle zalanych płynną krwią.
Gdy drzwi do sklepu zaskrzypiały, Vadisaar od dawna spał, ale nikły dźwięk z łatwością go wybudził.
- Kim jesteś, by budzić mnie z letargu? - powiedział znudzonym głosem.
- Twoim przeznaczeniem, przeklęty Sangu.
Wampir otworzył oczy, zaciekawiony, bo widocznie zawitał do niego ktoś interesujący. Krwistoczerwone źrenice oświetliły mrok spożywczaka.
- Metamorfoza dokonana w pełni - odezwał się nieznajomy, szeleszcząc czarnym płaszczem. - od ilu lat zaśmiecasz ten świat, pomiocie piekieł/
Vadisaar wyszczerzył kły i odrzekł:
- Po dwóch tysiącach przestałem liczyć. Ale myślę, że z cztery będą. - spojrzał na twarz łowcy i zauważył, że nie dał się zwieść. - no dobra. Blisko trzystu. A ty, łowco?
Człowiek w płaszczu odgarnął z twarzy długie, czarne włosy.
- Wystarczająco długo, by wytępić wielu twych braci, parszywcze.
Odsłonił lewą część płaszcza, gdzie miał pozawieszane medaliony z symbolami kota, wilka i kruka.
- Klan Bethya, Videya i Siy'a. Ładnie, ładnie. Ale mylisz się bardzo nazywając ich moimi braćmi. Jestem Wyższym.
Łowca zatrząsł się lekko, ale odparł:
- Łżesz.
Wampir wyjął z kieszeni symbol przedstawiający nietoperza. Wykonany był ze srebra.
- Doskonale... Dawno nie miałem okazji wypędzić ze świata takiej przeklętej istoty jak ty. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, śmieciu, że zaraz będę z tobą walczył.
- Nadużywasz mojej cierpliwości, łowco. Zaczynaj swoje srutututu i pozwól wreszcie rozsmarować cię na ścianie.
Łowca skrzywił się.
- Yncalle dena thiura, Gvenhe, da li'yn, Tellon clena thir...
-Tellon? Kto cię tak nazwał? W życiu nie widziałem choćby psa nazywającego się równie idiotycznie!
- ...thir, bellan dis vanih din! - łowca zlekceważył jego słowa. - Miej choć tyle szacunku, by zakończyć ceremonię pojedynku.
Wampir parsknął, ale dopowiedział:
- Vadissar dena thir, bellan dis l'haine din.
Łowca uśmiechnął się.
- En'gavere.
Praiwe niezauważalnym ruchem sięgnął ręką w prawą część płaszcza, skąd wyjął płaski, żelazny miecz.
- Przynajmniej nie stępię sobie srebrnego, naprawa jest cholernie droga... - mruknął, po czym rzucił się na Vadisaara, wywijając bronią. Był niezwykle szybki, ale dał się nabrać na pozorną słabość człowieka. Ten uchylił się pod szponami i wbił miecz w brzuch wąpierza. Ten zasyczał wściekle i zaatakował z furią. Niezwykle szybko, mimo to łowca bez większego problemu uniknął i tego ciosu, wyciągnął w ułamek sekundy następny miecz i wbił go w podgardle potwora.
Vadisaar szczerze się przeraził. Ale przecież był Wyższym! Wrzasnął:
- Splathane dera thiura, Gvehne! Va dira monsti das!
Jego ruchy stały się o wiele, wiele szybsze. Usiłował rozsiekać czarnymi szponami łowcę, ale on blokował każdy cios, systematycznie tnąć ciało potwora. Wampir wpadł w szał. Straciwszy nad sobą kontrolę, usiłując za wszelką cenę rozerwać gardło łowcy, był dla niego łatwym celem. Człowiek bez pośpiechu ucinał wampirowai kończyny.
Krew sikała na wszystkie strony, ale łowca nie lubił jej smaku. Zadowalał się samym widokiem konającego stwora...
Post został pochwalony 0 razy |
|