Gothi Wódź Wojowników
Dołączył: 25 Cze 2006 Posty: 100 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 14:12, 27 Cze 2006 Temat postu: Urzędnik |
|
|
Jako, że sam zaproponowałem stworzenie tego działu to coś w nim umieszcze. Z wojownikami, wbrew pozorom, ma to trochę wspólnego, ale raczej ideologicznie. Generalnie to s-f w moim autorskim universum w którym toczyła się także akcja mojego "Betlejem 14 alpha" które może i ktoś czytał, bo było napisane jeszcze za G.Upa. Jak nie to zapraszam na mojego homepejdża ;p A umieszczam akurat to, bo akurat to piszę aktualnie.
Niewielki, słabo oświetlony pokój był zawalony papierami wszelkiej maści. Znajdowały się one na starym, zniszczonym biurku, wypełniały szafy, półki, szuflady, leżały na podłodze i parapecie. Tylko dwie rzeczy nie zostały nimi przykryte: staromodny komputer i piszący coś na nim mężczyzna. Był on średniego wzrostu, o niezmiernie bladej twarzy, najprawdopodobniej od ciągłej pracy w zamkniętym pomieszczeniu i braku słońca. Miał krótko przystrzyżone włosy. Jego twarz wyrażała niesamowite zmęczenie, ale także jakąś zawziętość. Mężczyzna ten wyglądał na około czterdzieści lat, lecz mógł być o wiele młodszy. Zmęczenie może zrobić z człowieka wrak.
Mucha leniwie przeleciała przez pokój okrążając trzykrotnie zwisającą lampę, a raczej żarówkę na drucie. Człowiek nie zwracał na nią uwagi. Wciąż z niezwykłym zapałem i prędkością pisał coś na komputerze. Po kilku minutach pisania odszedł od klawiatury i wyjął plik kartek z szuflady. Przejrzał je prędko, a na jego twarzy rozbłysło zadowolenie. Szybko wrócił do komputera i po chwili wydał z siebie radosny okrzyk. Równocześnie zadzwonił telefon. Mężczyzna chwycił słuchawkę i drżącym z przejęcia głosem zapytał:
-Kto mówi?
-Zlokalizowali nas. Uciekaj. – Odpowiedział mu stanowczy głos.
-Ja... jak to?
-Nie ma co się zastanawiać, Henry.
Rozmowa była skończona. Henry sięgnął za pas. Pistolet znajdował się tam tak jak powinien. Przez kilkanaście lat służby nie był zmuszony go używać. Możliwość, że być może będzie musiał się bronić przerażała go. Drżącymi dłońmi odbezpieczył broń i podbiegł do komputera. Nagrał na przenośny dysk najważniejsze rzeczy i strzelił trzy razy w urządzenie, po czym wybiegł.
„Lata służby – pomyślał w biegu – i takie coś. Cholera, mam nadzieję, że czeka na mnie któryś z chłopaków. Przecież ja nie jestem od tego! Jestem pieprzonym urzędnikiem!”
Szybko podbiegł do drzwi starej windy. Po chwili znajdował się już na parterze olbrzymiego biurowca, w którym przyszło mu pracować przez ostatnie dwa lata.
„To już dwa lata – przeszło mu przez myśl – całe dwa lata od całej tej draki z Japończykami. Dwa lata krycia się po kątach i pełnej konspiracji. Dwa lata od niewyjaśnionej śmierci pierwszych agentów, którzy zajęli się tą sprawą. I dwa lata niekończących się morderstw i aresztowań Bogu ducha winnych ludzi.”
Przed budynkiem nie dostrzegł jednak żadnego z czarnych samochodów lub poduszkowców, które mogłyby należeć do potencjalnych ratowników. Za to dokładnie widział trzech łysych, muskularnych facetów w białych uniformach. Mogła to być któraś z nowych band, ale równie dobrze mogli to być ONI.
Henry skinął na taksówkę i gdy zamierzał wsiąść, tamci poczęli biec. Jakby znikąd, błyskawicznie w ich dłoniach pojawiły się karabiny maszynowe. Henry w panice skoczył za taksówkę i zaczął się modlić. Rozległy się strzały. Poszła szyba taksówki, pryskając szkłem wokół pojazdu, a wypływająca z zewnątrz krew świadczyła o tym, że kierowca raczej już nie pomoże. Urzędnik chwycił za broń i na ślepo wystrzelił kilka pocisków. Jakże żałował, że nie skorzystał z osłony ochronnej, którą mu oferowano, gdy rozpoczynał pracę nad tą sprawą. Nie chciało mu się wierzyć, że komuś może zależeć na jednym, pozornie nic nieznaczącym urzędniku. Strzały nie milkły, a samochód był już zupełnie zniszczony. Mężczyzna zastanawiał się, jakim cudem jeszcze nic go nie trafiło i wciąż żyje. Ludzie uciekali w popłochu, krzycząc i lamentując, jednak nie wszystkim się udawało. Pociski przelatujące przez taksówkę trafiały w oszalały tłum masakrując przypadkowych przechodniów.
Nagle strzały umilkły. Henry ścisnął kurczowo broń i wstrzymał oddech. Dało się słyszeć, co mówią napastnicy.
-Dobra, niech Lobo przeszuka zwłoki. – Odezwał się jeden o władczym głosie. – Mam nadzieję, że to ten co trzeba. Nie lubię tracić kul na marne.
Henry słyszał ciężkie kroki i chrzęst rozbitego szkła, po którym stąpał napastnik. Po za głuchymi jękami rannych panowała głucha, niepokojąca cisza. Wszyscy inni uciekli. Aż dziw brał, że nie zjawiła się jeszcze policja.
Zza taksówki najpierw wyłonił się biały, okuty but, potem noga w luźnych białych spodniach, a na końcu potężny osiłek w całej okazałości. Miał ponad dwa metry wzrostu, zupełnie łysy, cały ubrany na biało. W dłoni trzymał karabin. Na łysej głowie miał wytatuowanego wyjącego wilka i wykaligrafowany wyraz „LOBO”. Na jego tępej twarzy wymalowało się niezmierne zdziwienie, gdy na białej bluzie pojawiły się czerwone plamy, zaraz po tym jak rozległ się huk trzech wystrzałów z niewielkiego pistoletu w rękach drżącego i bladego urzędnika. Osunął się na ziemię w tym zdziwieniu, a oczy zaszły mu mgłą. Henry zemdlał. Jak przez mgłę słyszał krzyki przerażenia pozostałych Jawnokrzyżowców.
-Panie Cossack – zaczął postawny mężczyzna z sumiastym wąsem – wykazał się pan niebywałą odwagą. I co najważniejsze: ocalił pan informacje, które dla nas zdobył. Awans pana nie ominie.
Wąsaty uśmiechnął się szeroko i uścisnął dłoń leżącemu na szpitalnym łóżku Henremu. Dopiero teraz urzędnik poznał w nim swojego przełożonego. Głowa bolała go niemiłosiernie i starał przypomnieć sobie jak się tu znalazł. Szef najwyraźniej dojrzał jego zakłopotanie, bo powiedział:
-Trzech takich bydlaków za pomocą zwykłego... prawie zwykłego glocka, to jest wyczyn co nie miara. Niech mi pan powie: jak sobie z nimi poradził?
-Chyba myśleli, ze nie żyję... – Zaczął niepewnie. – Potem jeden podszedł i strzeliłem... A potem to chyba nie wiem...
-Dobrze, dobrze. – Odparł, uśmiechając się szeroko wąsaty. – Nie chcesz rozmawiać, rozumiem. Nie jesteś wszak od walki. To na pewno było dla ciebie ciężkie przeżycie. Dobrze. Jeszcze raz dziękuje w imieniu nas wszystkich i już nie przeszkadzam. życzę szybkiego powrotu do zdrowia i powrotu do pracy.
Ukłonił się grzecznie i wyszedł pozostawiając Henrego samego w szpitalnym pokoju.
Urzędnik rozejrzał się dookoła. Był to zupełnie normalny pokój dla jednego pacjenta. łóżko, obok półka, komputer w suficie sterowany głosem, a wedle potrzeby z możliwością podłączenia go bezpośrednio do mózgu chorego. Jakieś monitory z wykazem danych o stanie pacjenta wystające ze ściany. Wszystko normalnie. Nie rozumiał tylko jak się stało to, co się stało i co się właściwie stało. Wydawało mu się, ze stracił przytomność zaraz po pierwszym strzale... Jak mógł zabić trzech? Nie byłby do tego zdolny nawet w pełnej dyspozycji. Ale przełożony by przecież niepotrzebnie nie przesadzał. Coś się musiało stać.
-Komputer, telewizja.
Na monitorze rozbłysły opcję kanałów do wybrania.
-Wiadomości.
Na monitorze ukazała się ładna, jasnowłosa kobieta. W tle było widać podziurawione od kul samochody i inne pojazdy, oraz zniszczone ściany budynków. Na ulicy widniały wciąż świeże plamy krwi. Dziennikarka mówiła z przejęciem:
-...trzydzieści cztery osoby ranne. Nie są znane motywy postępowania trzech mężczyzn. Z nieoficjalnego źródła wiemy, że byli to anarchiści z ugrupowania Wolne Gwiazdy.
Henry uśmiechnął się gorzko. Jak gładko umieli jego przełożeni kierować mediami. Mieli wszystkich w garści. I umieli to robić tak, że nawet świadkowie przestawali wierzyć w to, co widzieli. Uśmiechnął się do siebie. Pamiętał jak prawie dziesięć lat temu, na szkoleniu, na jego oczach wmówiono jednemu z przyszłych agentów, „fakty” o nieistnieniu Ziemi. Jedynym problemem było później przywrócenie go do stanu używalności, gdyż przez blisko tydzień głosił, że rząd oszukuje wszystkich i nigdy żadnej Ziemi nie było, a ludzie zostali rozprzestrzenieni po kosmosie przez jakąś obcą inteligencję. Manipulacja zręcznie połączona z hipnozą potrafiła czynić wiele. Po za tym zaufani ludzie rozmieszczeni byli dosłownie wszędzie. Tak, wywiad Brytyjskiej Federacji Trzech Układów był jednym z lepszych.
Henry wyłączył telewizor znużony wciąż przedstawianymi „faktami” o niezwykłej strzelaninie. Po kilku minutach zasnął. Był zmęczony zarówno niedawnym incydentem, jak i swoją zwykłą pracą. Nie miał okazji wyspać się porządnie od wielu miesięcy.
Zasypiając, nie zwrócił uwagi na muchę, krążącą wokół lampy.
Podkręcając wąsa i pogwizdując wesoło, David Fackler, szef sekcji ds. konfliktów o podłożu religijnym wywiadu federacji, szedł trzymając w dłoni dysk z danymi zdobytymi przez Henrego. Radość sprawiało mu to, że najprawdopodobniej są one ostatnimi fragmentami układanki, którą próbują złożyć w jedną całość od ponad dwóch lat. Pamiętał, jak po tajemniczym morderstwie swojego poprzednika – Boba „Bubby” Bensona, objął te stanowisko, które wszyscy z jego kolegów po fachu unikali jak ognia. Był trochę zdenerwowany w pierwszych dniach swojej pracy, lecz prędko wrósł w nią i zaczął odczuwać tą niesamowitą satysfakcję, jaką dawało igranie z największymi mocarstwami świata. A teraz mógł ostatecznie zniszczyć ich moc. O ile tylko Henry spisał się jak należy.
Sprawa była niezmiernie istotna. Od czasu katastrofy na B14a, której nikt nie nazywał już pełną nazwą, pracowali nad tym by rozpracować, o co chodziło Japończykom. Najoczywistszym wnioskiem, jaki się nasuwał były testy uzbrojenia i sprawności wojsk, jednak to nie przemawiało do przełożonych Facklera. Nie pasowała do tego sprzedaż planety Izraelowi, fałszywe meldunki o życiu na planecie, ba, do których nikt się później nie przyznał, mimo iż miały japoński certyfikat. Wraz z odkrywaniem coraz to nowszych faktów sytuacja stawała się coraz bardziej skomplikowana. Po jakimś czasie sprawa wręcz oddaliła się od samego B14a, planety świętej dla Nowego Rzymu, a przeklętej dla Kościoła Rzymskokatolickiego.
W ostatnich miesiącach trzech, niezależnych od siebie agentów zgłosiło poszlaki, jakoby B14a naprawdę nie było obiektem poszukiwanym przez kościoły. Podobno istniały dokumenty, w których zawarty został opis tworzenia, bądź też, zależnie od wersji, przemieszczania księżyców planety. Wg. teorii było to praktycznie niewykonalne, lecz Japończycy dokonali już nie jednej zadziwiającej rzeczy. Po za tym wszystko, co mogło zaszkodzić mocarstwom, było dla wywiadu cenne. Tak więc Fackler miał powody by być zadowolonym. Ściskał kurczowo dysk i kroczył wprost do samochodu zaparkowanego przed szpitalem.
Szedł teraz zwykłym, szarym i nijakim korytarzem szpitala. Nie zwracał jednak uwagi na bury wystrój pomieszczenia. Skręcił w prawo i postanowił zejść schodami, nie windą. Doświadczenie nauczyło go, że lepiej się zmęczyć i ochłonąć, niż być wypoczętym a zbyt podekscytowanym. Wtedy łatwo o błąd. Dość prędko pokonał dwa piętra w dół, kiedy nagle usłyszał za sobą dziwne bzyczenie. Odwrócił się i dojrzał latającą wokół niego muchę. Nie umiał powiedzieć, czemu ten bzyk nie jest takim, jakim być powinien, ale go niepokoił. Przyglądał się jej chwilę i postanowił zabić dla świętego spokoju i by nie rozpraszała jego uwagi. Wyciągnął z kieszeni niewielką książeczkę i zamachnął się. Nie dokończył ciosu, gdyż ktoś chwycił go za rękę i pociągnął.
-Za krew naszych przodków. – Usłyszał cichy, zimny głos i poczuł jak napastnik wyrwał mu z dłoni dysk, po czym pchnął w dół schodów. W ostatniej chwili został jeszcze kopnięty w kark. Coś chrupnęło i opadł bezwładnie. Ostatnim co widział były jasne, długie włosy. Sturlał się na dół, przed drzwi wyjściowe. Chwilę później martwą ciszę przerwał przerażony krzyk pielęgniarki. Szef sekcji ds. konfliktów o podłożu religijnym wywiadu Federacji Brytyjskiej Trzech Układów – David Fackler nie żył.
Jasnowłosy napastnik pomknął po schodach na górę, prosto do pokoju AB 367, w którym leżał jeden z wielu urzędników wywiadu, Henry Cossack.
Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w czarnym garniturze szedł jasno oświetlonym, białym korytarzem. Wyjął papierosa i zapalił go wbrew zakazom wiszącym na tablicy, którą mijał. Zaciągnął się głęboko i przeczesał ciemne włosy palcami. Korytarz był niezmiernie długi, niemalże nie było widać jego końca, gdy wchodziło się do budynku. I wszędzie identyczne, proste białe drzwi z enigmatycznymi plakietkami. Co jakiś czas na ścianie wisiała tablica, wyświetlacz lub komputer. Zazwyczaj po tym budynku poruszano się elektrycznymi pojazdami, jednak nie był to jeden ze zwykłych dni pracy Wielkiego Instytutu Churchilla. Zbliżało się jego zamknięcie i monumentalna placówka umieszczona pod powierzchnią planety opustoszała niemal całkowicie. Pracowały już tylko oddziały medyczne i do spraw nadzwyczajnych. Sprawa która przywiodła tu mężczyznę dotyczyła po części obu.
Niedopałek wylądował na wypolerowanej podłodze, a mężczyzna otworzył jedne, prawie niczym nieróżniące się od innych, drzwi. Wszedł powoli, a do jego nozdrzy dobiegł zapach szpitala. Pomieszczenie do którego wszedł nie było duże i słabiej oświetlone. W pustym gabinecie, za biurkiem, siedziała starsza kobieta. Przeglądała coś na laptopie. Po chwili oderwała wzrok od monitora i spojrzała na mężczyznę.
- Dzień dobry, panie Eckholt. – Ton głosu sekretarki zdradzał pewne zaniepokojenie. – Nie spodziewaliśmy się, że pan przybędzie tu osobiście. Przysłalibyśmy transport...
- Nie było takiej potrzeby. Czasem i mi przydaje się nieco ruchu. Ale do rzeczy. Doniesiono mi, że znaleźliście coś niezwykłego?
- Ja tam, proszę pana, nie wiem wszystkiego. Lepiej zaprowadzę pana do doktora Wisslera...
- Nie ma takiej potrzeby. Sam trafię. Te drzwi? – Wskazał na drewniane, staromodne drzwi na prawo od wejścia.
- Tak. Szósta kondygnacja.
Eckholt ponownie przeczesał palcami włosy i, gdy był już w windzie, znów zapalił. Szósta kondygnacja – pomyślał – ponad trzy kilometry pod powierzchnią. Olbrzymia budowla. Wszystkich poziomów było z trzydzieści, każdy ogromny. A teraz wszystko zmuszeni byli zamknąć. To zwiastowało początek końca wywiadu Federacji Brytyjskiej. Rząd dążył do ponownego zjednoczenia federacji z Brytyjskim Imperium Królewskim. Ludzie tacy jak Eckholt zaczęli być źle postrzegani, a właśnie z podobnych ludzi składał się cały wywiad. Nie na darmo był jego głównym szefem i sam stawiał wymogi dla nowych agentów. A teraz jego ponad dwudziestoletnia praca idzie się...
Winda zatrzymała się i drzwi otworzyły się same. Przed nimi czekał już Wissler. Był to niski, łysiejący mężczyzna. Niezwykle szczupły i wątły. Mały wąsik był już naznaczony siwizną. Milczeli chwilkę i wpatrywali się w siebie. Eckholt zauważył, że doktor wpatruje się w papierosa.
- Oj, co się z tobą dzieje... – Zaczął Wissler i podał mu bladą dłoń.
- Nie gorzej niż cała reszta. – Odrzekł kwaśno.
- Niepotrzebnie na siłę mnie tu jeszcze przetrzymujesz – powiedział doktor, gdy ruszyli – i tak będzie trzeba to zamknąć.
- Znam cię zbyt długo, by popełnić takie głupstwo i ograniczyć cię czymkolwiek. Znajdujesz więcej niż ktokolwiek inny. Ano właśnie, o co tym razem chodzi?
- Tych trzech, białokrzyżowców. Ich nie zabił wasz agent. Mogę pokazać ci zwłoki, zdjęcia i takie tam...
-Nie musisz. Ale co się nie zgadza?
-Ten agent...
-To nie był agent.
-Nie ważne. Ten facet miał glocka. Jedno ciało ma w sobie pociski. Dwa pozostałe mają jedynie ślady po jakiejś dziwnej broni energetycznej. Przypomina to trochę rany po kulach i nikt nie zwrócił w zamieszaniu na to uwagi, ale ja szukałem czy nie mają jakiś implantów – komunikatorów czy czegoś tam innego. To nowa frakcja i było to zgodne z procedurami. Rozumiesz. Na początek najprostsze wyszukiwanie metali. I to mnie zdziwiło – zupełne nic! Ciężko mi powiedzieć, co to była za broń, bo się i nie znam, ale nie nasza. To na pewno. To nie mógł być ten twój facet.
Eckholt zacisnął usta. Miał pustkę w głowie.
- Coś jeszcze?
- Kamery na ten czas przestały działać. Wszystkie. Dlatego też policja nie przybyła od razu.
- Masz ostatnie nagrane minuty?
Wissler skinął dłonią i udali się do jego biura. Hala w której się znajdowali nie przypominała w niczym szpitala, który przede wszystkim była, trafiali tu jednak jedynie agenci których nie można było oddać do publicznej placówki, bo groziło to zdemaskowaniem, lub ich stan był zbyt ciężki. Po za tym robiono tu także sekcje zwłok.
Hala była wypełniona półkami, łóżkami i różnymi sprzętami w pozornie chaotyczny sposób, jednak pracownicy bez problemu i szybko znajdowali to, czego potrzebowali. Jednak teraz oprócz Wisslera byli tu tylko dwaj ludzi.
Biuro doktora było również puste i niewielkie. Praktycznie identyczne jak te przez które przechodził Eckholt. Na biurku także stał laptop. Wissler podszedł do niego i obrócił do szefa wywiadu. Na monitorze było widać ludzi chodzących w różnych kierunkach, jeżdżące samochody. Nagle z biurowca wypadł szybko jakiś mężczyzna – Henry Cossack, po chwili rozległo się dziwne bzyczenie i obraz zaczął falować. Dało się słyszeć jakieś zniekształcone strzały, a po chwili wszystko znikło. Wissler przewinął do przodu. Obraz znów zaczął się poprawiać. Całość zasłaniała jedynie mucha siedząca na kamerze, jednak nie zajmowała wiele miejsca. Po chwili odleciała. W drzwiach biurowca zniknęła jakaś postać, a na ziemi leżały ciała, nadjeżdżała policja i pogotowie.
- Macie nagrania z kamer wewnątrz biurowca?
- Można załatwić...
- Mają być u mnie w biurze, kiedy wrócę. Zatroszcz się o to.
Eckholt już miał wyjść, kiedy Wissler powiedział:
- Nie wracaj do palenia, bracie...
Kiedy Eckholt opuścił już prawie opustoszały budynek, sekretarka siedząca w swoim biurze prędko chwyciła za telefon. Pomarszczoną dłonią wybrała numer. Po chwili usłyszała zimny, ale pełny dla niej szacunku głos:
- O pani, co się stało?
- Obawiam się, że wpadli na twój trop. Niech Wotan cię prowadzi. Musisz nakłonić go do współpracy. Gdzie jesteś?
- W szpitalu. Mam już ten dysk. Zaraz go spotkam.
- Pospiesz się. Niech Wotan będzie z tobą.
- Dzięki, o wielka gythio...
Gabinet Eckholta był o wiele skromniejszy niż można by przypuszczać, znając jego pozycję. Kilka regałów z książkami, biurko z komputerem i szafa pancerna. Żadnych zbędnych ozdobników, nic. Właściciel gabinetu siedział przed monitorem i oglądał obrazy z różnych kamer. Wreszcie znalazł ten fragment, który go interesował.
Do biurowca wpadła jasnowłosa postać w skórzanym płaszczu. W ręce trzymała dziwny młot. Prędko schowała go i wyjrzała przez okno. Po chwili wyjęła nóż i zacięła się kilka razy w ramię. Niezbyt głęboko, ale na tyle by krew ciekła. Poszarpała także płaszcz.
Dalsze nagranie z ulicy: postać krzyczała, że jest ranna i wpadła na sanitariuszy. Zemdlała albo udawała i została wciągnięta do jednego z ambulansów, razem z innymi rannymi. W tym samym czasie Cossacka wciągnięto do oddzielnego ambulansu z eskortą. Wszystkie pojazdy skierowały się w stronę szpitala.
Uwagę Eckholta rozproszył telefon.
- Eckholt, słucham.
- W szpitalu znaleźliśmy zwłoki Facklera. Wygląda na to, że spadł ze schodów i się połamał.
- A dysk?
- Że co?
Eckholt zaklął, co wyraźnie zdezorientowało rozmówcę.
-Otoczcie ten cholerny szpital.
-Tak jest!
Wyciągnął ponownie papierosa i zapalił, jednak po chwili wyrzucił. Zaklął. Wszystko szło nie po jego myśli. Gdyby udało mu się rozpracować sprawę B14a byłyby szansę na ocalenie wywiadu od rozwiązania, jednak coś przeoczyli. W sumie nie było to niczym dziwnym. Mieli zbyt wiele problemów by wszystko dopatrzyć. Jednak Eckholt wiedział, że to nie mógł być ani Nowy Rzym, ani Katolicy, bo tych wciąż inwigilowali. Japończyków to nie interesowało, mimo, że sprawa dotyczyła ich w dużej mierze, a nikogo innego praktycznie to nie dotyczyło... Podczas bitwy o B14a udział brali Japończycy, oba kościoły oraz najęci przez Japonie Wotaniści.
Szef wywiadu zamyślił się. Jasnowłosy obcy z dziwnym młotem. Zastanawiał się czy mógł to być prawdziwy Wotanista. Z danych które mu dostarczano wyznawcy Wotana walczyli tylko na zlecenie i nie mieli żadnej organizacji na kształt wywiadu, a jednak wydawało się to jedynym logicznym rozwiązaniem, choć zarówno było dość naciągane.
Eckholt wstał i chwycił za telefon.
- Przygotujcie helikopter. Muszę natychmiast znaleźć się przed centralnym szpitalem!
CDN
Post został pochwalony 0 razy |
|